Sobotnie popołudnie. Wyruszamy spóźnieni, bo
e-podróżnik.pl nie uaktualnił rozkładów jazdy z Żywca. Po raz pierwszy rusza z
nami w trasę Gałgan, maskotka szybko okrzyknięta Kierownikiem Wycieczki.
Gałgan - Kierownik Wycieczki (fot. darkheush)
16.45
Węgierska Górka. Początek z buta nudnym asfaltem, lecz szybko następuje
wybawienie i pod początek szlaku w Żabnicy udaje się złapać stopa. Chociaż tyle
zaoszczędzamy czasu i tylko szybka przekąska ponad wsią, z widokiem na fort
„Włóczykij” i malowniczy zmierzch nadciągający znad Baraniej. Niedługo dziś
nacieszyliśmy się wcześnie kończącym się dniem.
Błoto, błoto i jeszcze raz błoto.
Przedwiośnie nieubłagane. Szaro, buro i resztki rozmiękłego śniegu na trasie.
Pierwsze podejście, krzyże i maleńkie kapliczki przyszpilone do drzew przy
szlaku. Zwały szarych chmur gonionych halnym ponad górami i dolinami, noc
pomału depcze nam po piętach i tylko jeszcze piękny widok na światła Żywca
daleko w kotlinie i smagani wiatrem zakładamy czołówki. Ciemność nadciąga
szybko a na szlaku nie tylko błoto, ale skorupa śliskiego, zmrożonego śniegu.
Zimny wiatr i mrok. Zaczynamy podejście na kopułę Abrahamowa.
Szkoda, że nic nie widać. Łąki i
przycupnięte na ich skraju rozpadające się szałasy pasterskie zasłonięte
szpalerami drzew, ukryte dziś w nieprzeniknionym mroku. Przenikliwy, zimny i
zapierającym dech wiatr znad hal wdziera się pod kaptur kurtki a nogi
rozjeżdżają na śliskim podłożu. W końcu po około 2,5 godzinie docieramy na
przysiółek Tokarnia pod Abrahamowem, gdzie mamy nocleg w stacji turystycznej.
Nie był to najlepszy wybór (i nie jedyny,
ale tego niestety dowiadujemy się już po powrocie). Jesteśmy tu dziś jedynymi
turystami. Stacja zaniedbana i niezbyt czysta, meble się rozlatują i jest
zimno. Trudno się mówi. Na kolację grochówka z torebki z kiełbaską i chlebem i
dobre wieści na poprawę nastroju – nasi skoczkowie wywalczyli złoto na MŚ!! Za
oknem szum huraganu, jakbyśmy mieszkali przy autostradzie. Tylko dobranoc na
dziś…
Poranek niedzielny wita słońcem i kolejną
porcją urywającego łeb wiatru. Papieros spala się sam. Szybkie śniadanie, kawa
i o 9tej wymarsz z kwatery.
Znów błoto i oblodzony szlak, przeszkody w
formie powalonych drzew i podmokłego terenu nie ułatwiają podejścia. Na
szczęście jest ciepło, słońce miło głaszcze nos a im wyżej się wznosimy, tym
słabsze zdają się być podmuchy wiatru.
Na Słowiance
Na Słowiance niezmiennie w krzakach stróżuje tajemnicza budka telefoniczna. Cisza, spokój i niemrawe panoramy rozmyte na tle bladego nieba. „Dzień dobry” do ćmiącego papierosa na ganku właściciela schroniska i oślepiające pole śnieżne sprowadzające nas na siodło pod Suchym Wierchem. Tam opuszczony dom ze stodołą, który mógłby być dobrym schronieniem na nocleg, gdyby nie stosy waty szklanej rozwalonej na podłodze. Na hali wiatr znów przewraca włosy a przed nami wyniosły wał Romanki, której trawersem (wciąż GSB) chcemy przedostać się do Rysianki.
Znów błoto, błoto zmieszane z rozmiękłym
śniegiem i błoto zmieszane z wodą. Podejście po błocie i wkrótce, wraz z
wysokością coraz więcej roztopionego, brudnego śniegu, w którym miejscami
zapadamy się po kolana i głębiej. Nie jest łatwo. Wprawdzie wiatr tutaj nie
dokucza, bo zasłonięci jesteśmy cielskiem Romanki i poprawiają się humory, bo z
góry już widać gniazdo Magurki Wilkowickiej z Bielskiem u stóp i Skrzyczne z
Malinowską oraz Magurkami Radziechowską i Wislańską, Baranią Górę i naszą
Tokarnię pod Abrahamowem oraz górujący nad zabudowaniami Żabnicy Skałki
dostojny Prusów. Trochę słońca i znów brniemy wąską, rozpapraną ścieżką w tym
śnieżnym mokrym utrapieniu, przez próg skalny, gdzie tylko jeden łańcuch
wystaje spod śniegu i wcale nie jest łatwo przejść ten występ, bo ślisko… Pod
butami chrzęści na w pół zmarzła skorupa a w butach zaczyna robić się mokro…
Panorama z trawersu Romanki
Hala Wieprzska
Przełęcz i Hala Pawlusia
Czas na odpoczynek. Docieramy do Hali
Wieprzskiej. Pod niewielkim świerczkiem rzucamy plecaki i pozwalamy sobie na
małe piwko i papieroska. Słońce zagląda za kołnierz, to znów chowa za chmurami.
Czuć przedwiośniem. Po chwili restu znów zmaganie z rozmiękłym śniegiem –
najpierw na hali, potem na podejściu. Miejscami po kolana i wyżej, miotane
przekleństwa. Takie zmaganie odbiera radość wędrowania i szybko pozbawia sił.
Znów robi się szaro-buro i gdy wychodzimy na Przełęcz Pawlusią, podejmujemy
decyzję o ostatecznym powrocie z Rysianki. Plan zakładał dojście przez
Redykalny do Rajczy, jednak w tych warunkach, gdy tracimy siły i czas na
brnięcie w tym rozpapranym śniegu, opcja powrotu do Złatnej wydaje się
najrozsądniejsza.
Jeszcze tylko ostatnie podejście tego dnia –
na Halę Rysiankę. Mozolnie i pomału. Tym męczarniom przygląda się zza dolin
zadziorna Babia a w tle, rozmyte i dalekie, przykryte słoneczną bielą śniegów –
Tatry.
Hala Rysianka i Pilsko
Widok z Rysianki, poniżej Gałgan na szlakowskazie
Wreszcie schronisko. Zapełnione po brzegi.
Ciepło jadalni, na obiad kwaśnica i kiełbasa z rusztu oraz zasłużone piwko.
Niecała godzina odpoczynku i po krótkiej sesji zdjęciowej na zewnątrz, z
Pilskiem, Babią, Tatrami, Niżnymi Tatrami, Górami Choczańskimi i Małą Fatrą w
tle, ruszamy w dół do Złatnej, gdzie wedle informacji złapiemy busa do Żywca.
W słońcu opadamy szlakiem znów w tej
miękkiej, szarej i brudnej wiosennej brei. Potoczki i strumienie zamieniają się
powoli w rwące kaskady i szumią głęboko w dolinach. Zima spływa z gór… Jeszcze
wcześnie, by miło wędrować. Jeszcze tu szaro i ponuro, jeszcze nie ten czas.
Czujemy, że coś przeszliśmy, lekki wycisk i oczy znużone, obolałe od wiatru i
słonecznych przebłysków odbitych od śniegu… Przystanek w Złatnej Kuflówce i w
miarę sprawny powrót do domu. I zmarznięte stopy w przemoczonych butach…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz