sobota, 19 maja 2007

Wyspa prawie bezludna, czyli Ornakiem do wiosny
19 - 20 maja


  Nadszedł czas. Zawołały. Albo raczej ryknęły potężnie. Radość pójścia przesłania porządek całego tygodnia. Przed weekendem sms od Grażyny. Przyjechała z Niemiec i znów powędrujemy razem.
  Spotykamy się sobotę wieczorem u wylotu Kościeliskiej.Ona od Czarnego Dunajca, ja z równym mozołem od siebie z Kęt, tuż po pracy. Wieczór jest ciepły i duszny, nad górami tężeje granatowe niebo, spodziewamy się deszczu… Powietrze ciche od bezruchu i gorące, bezwietrzne, pachnące górską wiosną. Kościeliska jest piękna, tak znajoma i zupełnie dziś brak poczucia nudnego przejścia. Dziś tylko do schroniska. Dawno nie nocowałam w Tatrach… 
  „Na noc w góry idziecie? A nie boicie się niedźwiedzia?” Góral pasie owce na Wyżnej Miętusiej. Szare, kosmate kulki, skubiące, pobekujące z rzadka… Wchodzimy w lasy starych Kościelisk, w ciepły, jakby letni wieczór nasycony spokojem. Ostatni ludzie i ostatnie promienie słońca liżące czuby skałek. Słodko dziś pachną Tatry… Nad Ciemniakiem granatowe niebo – gdzieś tam w dali pewnie stuka o kamienie deszcz wieczorny… Potok drze w dolinę z hukiem wymuszającym podniesiony ton rozmowy. Nogi pędzą same. I już Pisana. I już mostki. Nie do wiary – tak szybko przebiegłyśmy dolinę (godzina i 5 minut!) Na skraju Polany Ornaczańskiej przycupnięte schronisko a przy nim młoda para w sesji zdjęciowej. I zaledwie garstka ludzi. Żyć nie umierać…
  Wychodzimy na polanę. Dzień niży w dół za górami z innej bajki. Cichutko szemrze potoczek a trawy w Dolinie Pyszniańskiej ledwo rumiane po zimie… Przypomina się migotliwe kołysanie mroźnych kropli na źdźbłach w jesienny poranek… Patrzę ku wybujałości Bystrej, ku fioletowym upłazom i żlebom powleczonym jęzorami śniegu; jak zmienia się barwa szczytu i jakby tam była już inna kraina, gdzieś poza zgiełkiem i szarością, jakby te dwa zrośnięte ze sobą szczyty wyrażały wszystko, co dobrego i doniośle magicznego mogło spłynąć cicho w serce wraz z opadaniem wieczornej mgły…
  Na noc przygarniają ciepłe światła schroniska…

Łapanie zasięgu przy schronisku
  Niedziela

  Poranek szary i ciepły. Duchota zrywa o szóstej i Grażyna koszuli nocnej otwiera okno. Myślę – spadnie deszcz?
  Dobre wrażenie ładnego schroniska pierzcha wraz z próbą wydostania się z niego. Pomysłowy personel nie dość, że wyłączył prąd = grzałka nie działa = nie ma kawy, zamknął drzwi wejściowe i nie zostawił klucza, to jeszcze ignoruje nerwowe pukanie w szybę bufetu. Czas ucieka i trzeba pogodzić się z opóźnieniem planu dnia. Starorobociański znów będzie musiał poczekać na inną wycieczkę…
  Widok gór o poranku, smak kawy i tchnienie słońca zmywają złość natychmiast. Nigdy jeszcze nie widziałam Błyszcza i Bystrej tak pięknych, zatopionych w granatowej głębi słońca, natchnionych radością pogód… Miedziany cień wcina się w żleby i świeci, opalizuje z daleka biały śnieg. I cisza. I życie…


  Podejście pod Przełęcz Iwaniacką wyciska pierwsze poty w duchocie lasu. Fotografuję tajemnicze błękitne kwiaty i stulone liście paproci. Ostatni śnieg schodzi z gór żlebami, spływa potoczkami w zielone, radosne doliny. Grażynie ciąży zbyt duży plecak, idziemy pomalutku i przez głowę przebiega mi myśl – dziś to ja jestem w lepszej formie… To poprawia samopoczucie.


Masyw Ciemniaka z podejścia na Ornak
  
  Na Iwaniackiej zielono od wiosny i cicho od pustki. Uświadamiam sobie, że po raz pierwszy byłam w Tatrach 12 lat temu, właśnie tu, też w maju i leżał jeszcze śnieg… Tam na ścieżce z widokiem na Smreczyński pamiątkowe zdjęcie z wychowawcą, który dziś już pożegnał zawód, oraz niegdysiejszą przyjaciółką, której losy dziś nie są mi znane…
  A dziś zielone jabłko i uśmiech kumpeli szczerszy niż inne. Pierwsi ludzie: dwie parki. Jednych puszczamy przodem i wkraczamy w cudny, górnoreglowy las. Wraz z każdym krokiem w górę coraz szerszy widok – na masyw Ciemniaka, zza którego śmiesznie sterczy wierzchołek Giewontu, na Smreczyński Staw połyskujący granatowo i zielono na tle świerkowego dywanu… Wyżej w kosówkę, z dołu głosy ludzi niesione reglowym echem nad głęboką dolinę i Babia Góra w oddali… Jeszcze troszkę – dopingujemy się na podejściu – już widać kopułę szczytową Ornaku, wielką i posmarowaną śniegiem jak odwrócona piętka chleba z masłem. Kończą się kamienne stopnie i wkraczamy na jasną ścieżkę, koło której smyrgają w ziołorośla jaszczurki, nad którą faluje wyblakły po zimie upłaz wyszywany kępami kosówki a nad nim płynie tatrzański świat…

Ciemniak

Na pierwszym z wierzchołków Ornaku

Ornak i Kominiarski Wierch w tle

Ostatki zimy w Tatrach Zachodnich

Starorobociański (z lewej) i towarzysze
  Przysiadamy na pierwszym wierzchołku. Ornak toczy się ku południowi pofałdowanym masywem, przypomina potężną połoninę… a jednak znajomy i ukochany tu klimat… W dole przepaścista Dolina Starej Roboty z przyszytym w dali schroniskiem w Chochołowskiej. Jest Bobrowiec, Długi Upłaz zwieńczony Rakoniem i kopułą Wołowca pobieloną śniegami, są bladoniebieskie Rohacze w tle; tam jeszcze zima… Z drugiej strony, za kępą kosówki, wspaniały Tomanowy i Kamienista, masyw Ciemniaka i Dolina Tomanowa –widzę morze kosodrzewiny, która nie puściła mnie na Przełęcz jesienią… A dalej ostra Świnica i błękitne Tatry Wysokie skute śniegami, dalekie i wytęsknione… Nad nimi ciemne kłęby chmur zwiastują deszcz. I najpiękniejsze z całego widoku – bliźniacze szczyty Starorobociańskiego i Bystrej przedzielone Raczkową Przełęczą… Patrzę na potężny szczyt hawiarski, pięknie skrzesany i toczący stromo w dolinę skośne śniegi… Nieźle by się zjeżdżało na karimatach – śmiejemy się.

Starorobociański Wierch

Ja i Tatry Zachodnie


  Niebo szare jak w kiepskim filmie. Daleko przetacza się grzmot. Góry szaro-bure, wyprane z kolorów. Poczerniałe upłazy wyliniałe trawami, przykryte cieniem. Gdyby zagrało tu słońce, odbyłby się niesamowity spektakl pastelowego światłocienia. Dziś jest jeszcze surowość wiosny i ponury oddech gór – pięknych i wyniosłych grani toczących się ciężko horyzontem i wzbudzających w piersi nowe pragnienia i nowe cele… Starorobociański – niezdobyty przed laty, znów zostanie dziś ominięty z braku czasu… A Bystra? Nigdy nie myślałam o tej pięknej górze, po której biegają kozice… A tak cudnie wędrowałoby się tą poszarpaną granią, stronę Pysznej, gdzie miękkie upłazy opadają gładko dół, nieskalane i nietknięte ludzką stopą – pierwotne i piękne…
  Wybujały masyw Ornaku zostaje za nami. Ostatnia skalna grzęda Zadniego toczy się zielonymi kamieniami w dolinę. Siwe Skały. Siwe od porostów, których więcej niż kamienia. Lekka wspinaczka skałkami i wraz z przelotnymi kroplami deszczu niesionego wiatrem, przez bujną kopkę Kotłowej Czuby, schodzimy na Siwą Przełęcz. Starorobociański wisi nad głową poszarpaną granią wzbierającą w piękną kopułę szczytu. Mrówki ludzi wspinają się skrawkiem skał skrzesanych nad doliną. Płynie ku niemu grań Trzydniowiańskiego, miękka i falista, skulminowana Kończystą – już znajoma; w deszczu, gradzie, zmęczeniu i niedoświadczeniu… Znów trzeba ją będzie kiedyś przejść – z nowym spojrzeniem…''


 Schodzimy w Dolinę Starorobociańską a góry potężnieją nad głową z każdym kolejnym krokiem w dół. Zmęczone stopy i duszność w powietrzu chwilowo pomalowana słońcem. Daleka droga w dół i zbyt krótko na grani… Piękne konie w Chochołowskiej i wieczór ciemniejący za oknem pociągu gdy wracam do domu… Plan następnej wspólnej wyprawy z Grażynką zatwierdzony obopólnie przy pożegnalnym piwku. Plan kolejnej samotnej wyprawy zrodzony w świętym spokoju kolejowego przedziału. I uśmiech…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz