niedziela, 11 października 2009

Bacowanie na Jasieniu
9 - 11 października


 
Wystartowałem samotnie już w piątek rano. Ciufa podwozi mnie do Jordanowa. Nigdy stąd nie szedłem na Luboń, więc dlaczego nie spróbować.



 
Początek dość nużący. Pogoda niezbyt obiecująca, a i ten cholerny asfalt. Po półtorej godziny ląduję w knajpie przy zakopiance. Czas na śniadanko ;)



 
Po odpoczynku i uzupełnieniu płynów zbieram się w dalszą drogę. Cel Luboń Wielki przez Mały.



 
Po drodze widać już wyraźnie, że to jesień. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że to koniec jesieni, ponieważ równo tydzień później w górach zapanowała zima ;)





 
Do schroniska docieram ok. 14. Gospodarzy Pietruś. Rozkładam się na górze, piwko, jedzonko, pogaduchy.



 
Wieczorem niespodziewanie dociera Bernie ze skrzynką Ciechana. Siedzimy na jadalni do późna. Schronisko prawie puste.
Rano zbieram graty, żegnam gospodarzy i ruszam czerwonym szlakiem do Glisnego.




 
Pod drodze kontaktuję się z Pudelkiem. Są już na zakupach w Mszanie. Ja szczęśliwie łapię stopa i w kilkanaście minut dołączam do Pudla, Kapra i Młodego. Wspólnie j
edziemy do Rzek gdzie w oczekiwaniu na Angi'ego testujemy ławeczkę przy miejscowym sklepiku ;)



 
Wreszcie dociera...
Już w pięcioro ruszamy w deszczu żółtym szlakiem na Jasień. Leje jak z cebra, ale to nic.




 
Tuż przed osiągnięciem polany Skalne robi się 25 minut pogody. Jak się później okazało, było to jedyne 25 minut pogody w ciągu 2 dni ;) Widoki powalają.
 




 
Instalujemy się na bacówce (na miejscu jest już taki1gość), mokre łachy wędrują nad ognisko, a my idziemy po drewno na opał. Zaczynamy bacowanie.



 
Ok. 21 przybywają Eco i tuAlf...



 
...a godzinę później ekipa Janioła w składzie: dakOta,Playboyka, kotOla i Paweł. Mamy komplet ;)




 
Angi wytargał na Jasień kociołek, każdy przyniósł jakieś wiktuały, więc robimy prażonki, na które wszyscy rzucają się jakby nigdy nic nie jedli :D



 
Rankiem nastroje minorowe. Ok. 6 ucieka Eco. My bacujemy do późnego popołudnia. Z resztek żarcia tuAlf gotuje przepyszny żurek. W końcu nadchodzi ta godzina, gdy trzeba się zbierać w doliny. Jeszcze tylko grupowa fotka...



 
...ostatni rzut oka na naszą wędzarnię...



 
... i wraz z takim1gościem schodzę do auta zaparkowanego w Półrzeczkach. W planie mieliśmy Mogielicę, jednak pogoda nie nastraja do wędrówek. taki1 podwozi mnie do Krakowa i tu zaczyna się część druga mojej przygody. Gdy wsiadam do busa zauważam, że ludzie dziwnie na mnie patrzą i jakby z niesmakiem pociągają nosami. No tak musi ode mnie strasznie śmierdzieć. W końcu ciuchy wędziły się od wczoraj ;) Jakoś docieram do domu, wyrzucam wszystko na balkon (nie chce mi się już dziś prać) i wrzucam moje umęczone zwłoki do wanny. W mieszkaniu zostaje tylko plecak i karimata. Niepotrzebnie, gdyż pierwsze słowa mojej żony, po wejściu do mieszkania brzmią: "A co tu tak kurwa śmierdzi" :D

Generalnie trzeba to będzie powtórzyć w 2010 roku. Może już nie na Jasieniu, ale gdzieś w Żywieckim ;) A kurtka będzie mi śmierdziała przez najbliższe kilka miesięcy :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz