sobota, 28 sierpnia 2010

MSB prawie
24 - 28 sierpnia

Beskid Mały, Beskid Makowski



Ta droga chodziła za mną od września ubiegłego roku. Planowałem, kombinowałem. Potem straciłem pracę. Już myślałem, że MSB mogę spisać w tym roku na straty, aż tu nagle okazuje się, iż mam 7 dni wolnego. Kaperek namawia. Tydzień temu na Potrójnej zgłasza się Djinn. Więc jest nas "tres amigos". Do rzeczy...
 
Dzień pierwszy - 24 sierpnia 2010

4:00 budzik ostawia hołubce. No cóż. Tak mu rozkazałem. Dopakowuję resztki gratów i wychodzę powitać Djinn'a. Ruszamy ciufą do BB gdzie czeka na nas Jolanta. Niebawem dociera Kaperek. Już, już mamy pędzić mikrusem na Straconkę, gdy za plecami słyszymy znajomy głos: "A na Straconkę to którędy panowie???" Toż to lowell. Wręczenie naszywek, powitanie i zarazem pożegnanie i już śmigamy mikrusem do kościoła na Straconce.

Jest czerwona kropka w białej obwódce. Trochę się boję. No nic. Prezenty, zestaw surwiwalowy, kop w dupkę dla każdego i ruszamy.



 
Pod Hrobaczą podchodzimy w sumie niezłym tempem. Pierwszy rest wypada na Panience gdzie rozsławaimy forum BM.



 
Zaczyna kropić. Pod Hrobaczą już zdrowo leje. Pakujemy się do schroniska i tu po raz pierwszy okazuje się, że nie jesteśmy w trójkę. Idzie z nami Brutal. Humor mu dopisuje i na razie wszystkich pozdrawia...



 
Na Hrobaczej przeczekujemy ulewę. Przynajmniej tak się nam wydaje. Uspokaja się. Nic to, że 20 minut po wyjściu ze schroniska znów zaczyna zdrowo ciupać. Schodzimy na zaporę, gdzie kilka minut zastanawiamy się co dalej. Na Małą puszczę, czy na zamknięty szlak przez Łazki??? Jednak Łazki. Podejście wygląda nieciekawie. W jednym miejscu, ziemia osunięta po majowych powodziach, tworzy dwumetrowy próg skalny. Jakoś się drapiemy. Reszta podejścia na Żar bez historii. No może pomijając ten cholerny deszcz. W końcu z mgły wyłania się takie cuś:



 
Teraz piwko, pizza i grochówa. Po godzinie przestaje lać. Świat nabiera kolorów.



 
Ruszamy dalej. Czasami nawet prześwituje słoneczko. Idzie się dobrze choć plecaki ciążą niemiłosiernie. Kołyska. W górę i w dół i tak do usranej śmierci. W końcu docieramy na Przeł. Kocierską. Tu piwko i...



 
... z ciekawości, lub nawet konieczności rozpakowujemy zestaw surwiwalowy. A w nim:

... papier do "twarzy"...



 
... rozgrzewacz ...



 
... musli ...



 
... i zapalniczka (coś czego mi najbardziej brakowało).



 
Po krótkim reście ruszamy dalej. Zaczyna świecić słońce. Niemalże o zmroku lądujemy na szczycie Potrójnej...



 
... odwiedzamy chatkę na szczycie zostawiając tam na skrawku papieru nasze pozdrowienia i już prawie po ciemku zmykamy do Ewy i Lucjana. Na chatce 5 osób. Mała integracja na kuchni, przepyszna smażona kiełbasa przyrządzona przez Kubę i ... nynu. Djinn instaluje się w "Magazynie broni", a ja z Kaprem na Hindenburgu. Tak oto kończy się ten dzień. Mówimy wszystkim "Dobranoc".

Czasówki:
Bielsko-Biała Straconka - Panienka - 1:45
Panienka - Hrobacza - 0:25
Hrobacza - Żarnówka - 1:00
Żarnówka - Żar - 1:30
Żar - Przeł. Kocierska - 4:30
Przeł. Kocierska - Potrójna - 2:15
Czas łączny (licząc odpoczynki na trasie) - 12:45, dystans - ok. 29 km.

Dzień drugi - 25-08-2010

Budzi mnie mruczenie kota. No nic. Powoli wstajemy, poranna toaleta, śniadanko przed chatką i trzeba się zbierać.



 
Ale na Porójnej to nie takie proste. Zostajemy zawróceni przez Lucjana, no bo jak to tak można się nie pożegnać z chatarem :p Ruszamy na Leskowiec. Pogoda wyjątkowo dopisuje, humory z resztą również. W międzyczasie dostaję sms-a od Joli:
"Możliwe niespodziewane spotkania"
I w ten oto sposób przez kilka kolejnych godzin zachodzimy w głowę, kim też ma być ten niespodziewany wędrowiec. Na Leskowcu widok na Tatry a w schronisku pierogi i to co misie lubią najbardziej.



 
Siedzimy dobrze ponad godzinę. Zaczynamy schodzić do Krzeszowa. Mijamy Polanę Semikową, która już teraz będzie mi się kojarzyła tylko z jednym.



 
Droga dziś jest niezła. Zero większych podejść, a przynajmniej tak się nam wydaje, trochę bolą mnie ramiona od tego cholernego plecaka, chłopaki narzekają na odgniaty, ja na kolano, ale idziemy.
W Krzeszowie znajdujemy knajpkę, ściągamy buty i... zabijamy psa.



 
Teraz Żurawnica. Kawałek asfaltingu, rzut oka za siebie na Leskowiec i fantastycznie wyglądający stąd Gibasów Groń.



 
Podejście na Żurawnice jest masakryczne, ale nie wiem co było w cukierkach Djinn'a, bo Kaper pokonuje je biegiem. Na szczycie spotykamy trójkę turystów, chwilę odpoczywamy, podziwiamy szczytowe skałki i zaczynamy krótkie zejście na przeł. Carchel. Na samej przełęczy jakiś człowiek kręcący się przy terenówce pyta: "Czy wy z Forum BM???" No nie inaczej. Tak oto doszło do "niespodziewanego" spotkania z MK. Zostajemy uraczeni piwkiem, chwilę siedzimy, gadamy. W końcu wspólna fotka:



 
Prawdę mówiąc wiedziałem, że są urokliwe miejsca w BM, ale o takim jak przeł Carchel nie słyszałem.



 
Uderzamy dalej. Przed nami Żmijowa, a wokół nas widoki nieziemskie na świat...



 
Tuż przed Zembrzycami, gdy wszyscy już padają na pysk ze zmęczenia, Kaper dostaje sieciowego sms-a o treści: "Usiądź wygodnie i oddychaj spokojnie". No szlak by ich trafił. Na moment gubimy drog w polach by trafić na nią 15 minut później. Przekraczamy Skawę, zakupy w sklepie i próba znalezienia noclegu. Przychodzi nam do głowy sprawdzony już ośrodek rekolekcyjny, jednak pani recepcjonistka widząc nasze nieogolone, brudne pyski ma lekkie przerażenie w oczach. Dopiero trafia argument, że pewna nasza znajoma korzystała tu z gościny ponad miesiąc temu. Rozbijamy się w sadzie tuż nad ośrodkiem, papu, piwko, cytrynówka i nynu.




Czasówki:

Potrójna - Leskowiec PTTK - 2:15
Leskowiec PTTK - Krzeszów - 1:45
Krzeszów - Żurawnica - 1:00
Żurawnica - Zembrzyce - 3:30
Łączny czas z odpoczynkami - 10:00, dystans - 23 km.

Dzień trzeci - 26-08-2010
 
Budzi mnie sms od Joli. Zbieramy zwłoki, pakujemy te wstrętne plecaki, prysznic, śniadanko i ruszamy przed siebie. Idzie mi się dziś źle, o czym informuję Bazę. Cholerny asfalting w pełnym słońcu pod Starowidz. Za to widoki rekompensują zmęczenie.



 
W sumie odcinek aż do Babicy mija jakoś tak bez historii. Królowa, las rodem z "Robin Hood'a", słońce, chmury, góry i my. Kilka zdjęć:



 
W końcu docieramy do Palczy. Tu małe rozpoznanie w terenie. Nie ma knajpy, ale jest sklep gdzie można się uraczyć piwkiem. Djinn operuje swoje stopy.



 
Znów ucieka nam godzina. Ruszamy dalej w stronę Babicy. Monotonnie, upał, muchy.



 
Za to czasami w lesie...



 
Kulamy się dalej. Długie proste odcinki. Nic specjalnego, tylko ta monotonia. Baza raportuje, że możemy się rozbić w okolicach Trzebuńskiej Góry. Ponoć jest tam kilka chałup, więc i woda się znajdzie. Tuż przed 19 docieramy na miejsce. prosimy przemiłą gospodynię o wrzątek na kawę i herbatę... i robimy burzę mózgów. Mamy jakieś 10 km do Myślenic. Ryzykujemy??? Kroi się zejście przy czołówkach, ale może się uda. Dziękujemy za wrzątek i ruszamy. Po kawusi dostaję speeda. Robi się powoli ciemno. To już nie jest przyjemne, choć widok Tatr rekompensuje trudy dzisiejszego dnia.



 
Robi się całkiem ciemno. Idziemy już tylko po to, aby dojść do Myślenic. Jak na złość drogi nie ubywa, a czuję, że już wiele nie dam rady. Dochodzimy do jakiejś kapliczki.



 
Według mapy to polana Mikołaj, ale sam nie jestem pewien. Dzwonię do Joli. Niewiele to daje. Ile do cholery nam zostało do tych Myślenic???
Brniemy dalej. Djinn narzeka na kolano. W końcu zalicza wywrotkę. Skończyło się na strachu. Na szczęście. Zmęczenie zwierzęce. Tętno w granicach 120. Wychodzimy z lasu i widzimy Myślenice.



 
Boszzzz jak to daleko. Kuśtykamy w dół. W końcu jakieś zabudowania. Szukamy sklepu. Jest. Z żarciem krucho. Robimy zakupy. Teraz trzeba pomyśleć o jakimś spaniu. Ponoć na Zarabiu jest pole namiotowe, przynajmniej tak to wynika z mapy. Pytamy miejscowych. Nic nie wiedzą. A właściwie to każdy mówi co innego. Zaglądamy do jakiejś knajpy. Gość twierdzi, że na Zarabiu gdzieś się można rozbić. Wychodzę na zewnątrz, a chłopaki siedzą. Mam szczerze dość i reaguję nerwowo. Potem mi to wypominają. Przepraszam Was za ten wyskok Kaperku i Djinn. Pytamy dalej i w końcu jeden myśleniczanin kieruje nas do Domu Wczasowego PTTK na Zarabiu. Jest prawie 23:00, budzimy panią kierowniczkę i rozbijamy się w kąciku ogródka. Potem to już sama przyjemność. Piwko, jedzenie i pogaduchy. Kaper stwierdza,że będzie spał na zewnątrz, my z Djinn'em pakujemy się do namiotu.

Czasówki:
Zembrzyce - Chełm - 1:30
Chełm - Palcza - 3:00
Palcza - Trzebuńska Góra - 3:15
Trzebuńska Góra - Myślenice - 3:00
Czas łączny z odpoczynkami - 12:05, dystans - ok. 35 km
 
Dzień czwarty - 27-08-2010

Pobudka tego dnia przeszła wszelkie oczekiwania. Punktualnie o 7 rano odzywa się kościelny dzwon. Jakieś 120 dB w uszy. Okazało się, że budynek sąsiadujący z Domem Wycieczkowym PTTK jest kościołem. Zbieranie gratów idzie okrutnie powoli. Djinn idzie do sklepu po jajka i smaży jajecznicę, to nic, że bez szczypty soli. Tak przy okazji Wujku Angi - jajecznica była z pięciu a nie sześciu jajek, jak sugerowałeś. Może wypadałoby się wybrać do okulisty???



 
Przed 11 ruszamy w końcu na Kudłacze. Idzie się źle, w dodatku podejście wcale nie chce odpuścić.



 
Na Śliwniku jesteśmy o 12:50.



 
Ruszamy dalej. Trochę zaczyna pokapywać, podziwiamy panoramę z przeł. Granice...



 
... i o 14 z minutami docieramy na Kudłacze.



 
W schronisku pustki. Gadamy chwilę z właścicielem i nagle ze środka wychodzi... Bernie. A więc Czuby są wszędzie. Okazuje się, że w schronisku jest również Ula i Pan Janusz zwany czasem Dżordżem. Bernie namawia nas abyśmy zostali na noc. Ma przyjechać jeszcze Mikrutt i Pan Karolak. Nie powiem, ale propozycja wydaje się kusząca. Siadamy nad mapą i debatujemy. Chłopaki najpóźniej muszą być w domu w niedzielę. Postanawiamy - zostajemy, jutro Mszana, a pojutrze przejście przez Luboń i powrót do domu. W międzyczasie na werandzie dosiada się do nas samotna wędrowczyni - Agnieszka. Rozmawiamy, opowiadamy skąd, jak długo w trasie, jakie mamy plany, reklamujemy forum. Obiecuję po powrocie wysłać via mail zaproszenie. Bernie serwuje nam wspaniałą grzybową, troszkę pomagamy cieślom-akrobatom przy budowie płotu. Śmiechu jest co nie miara.



 
Wieczorem ognisko, smażony boczek, kiełbaski, hallsówka, piwko.




Czasówki:
Myślenice - Śliwnik - 2:00
Śliwnik - Kudłacze 1:25
Czas łączny - 3:25, dystans - ok. 10 km

Dzień piąty - 28-08-2010

Pobudka o 7 rano, jednak Pan Janusz z sąsiedniego łóżka marudzi: "Śpijcie jeszcze chłopaki, i tak leje, wstaniecie o 9, zjemy śniadanie i możecie sobie iść". Co racja to racja. Wstajemy o 9 i wstępnie pakujemy ambitnie graty. Pogoda jest taka - na dwoje babka wróżyła.



 
Zostajemy uraczeni wspaniałą kwaśnicą. No tak - tam gdzie w pobliżu kręci się Bernie, nikt nie może chodzić głodny. O 10 ruszamy i... 200 m od schroniska spłukuje nas ulewa. W ciągu kilkunastu sekund jesteśmy przemoczeni. Narada co robić??? Iść na mokro, czy sobie po prostu dać spokój, bo to nie będzie już przyjemność z wędrówki. Zawracamy. Trochę szkoda, że tak blisko celu. No cóż - bywa.
Siadamy na jadalni i wyciągamy z plecaka to, co było przygotowane na świętowanie sukcesu na Luboniu. Na stole lądują pierogi i smażona kiełbasa. Brutal zalewa smutek piwkiem.



 
Po kilku godzinach Bernie zwozi nas Prosiakiem do Pcimia, łapiemy busa do Myślenic i dalej do KRK. Tu pod Galerią żegnamy się z Kaperkiem. Djinn ma dosłownie 5 minut drogi do domu, ale musi jechać ze mną do Andrychowa aby odebrać autko.
Kilka refleksji. Szkoda, że nie wyszło, ale z drugiej strony te 5 dni będę pamiętał bardzo długo. Znów po 10 latach przerwy zrobiłem taką wielodniówkę. Kompania była wyśmienita, trasa rewelacyjna, przypomniałem sobie jak się śpi w namiocie, widoki nieziemskie na świat zmieniały się co krok Nawiązaliśmy nowe znajomości, odświeżyliśmy stare, przedreptaliśmy kawał drogi, obgadaliśmy chyba wszystkich. Jeśli mieliście czkawkę to przepraszamy. Krótko mówiąc było rewelacyjnie. A i skończyć to kiedyś trzeba będzie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz