wtorek, 1 maja 2012

Dwa dni w piekle
30 kwietnia - 1 maja

Beskid Mały


Czyli finalizowanie planów sprzed półtora roku.

Kiedyś sobie wymyśliłem - zaliczę zachód i wschód słońca za jednym zamachem. Na realizację planu wybrałem Potrójną, wszak to moim skromnym zdaniem  najlepsza miejscówka widokowa w Beskidzie Małym.

Kiedyś było fajnie. Choć cholernie zimno. No i nie udało się zrealizować założenia do końca, czyli nie udało mi się dojść na Złotą Górkę przez awarię systemu napędowego. Tym razem miało być wręcz piekielnie gorąco. Ale na starcie o tym jeszcze nie wiedziałem.

Wystartowałem sobie z Praciaków czarnym na Potrójną koło 13:00. I to był pierwszy błąd. W lesie upał nie do zniesienia. Dlaczego ja sobie nie poszedłem jak zawsze moimi zacienionymi ścieżkami??? Plecak ciąży. CIĄŻY??? Delikatnie powiedziane!!! No ale jakoś się kulam. Wszystko kwitnie w koło. Ale mój umysł nie za bardzo zwraca ta to uwagę przez ten cholerny skwar.
 
 
 
 
W końcu na szczycie ten makabryczny wór robi głośne jebudu o glebę. Wyciągam piankowy napój. Jak miło, jak fajnie. Kątemopluwam widoczki w pozycji horyzontalnej. Świadomość zaczyna powracać.
 
 
 
 
Do chatki na szczycie Potrójnej już rzut beretem. No to się biorę. Nie mogę tu leżeć wieczność. Schodzę, instaluję się, coś szamam i przychodzi ta godzina, aby wyjść i pożegnać słoneczko.
 
 
 
 
Na tarasie chatki siedzę sobie do 1 w nocy. A budzik ustawiony na 4:30. Żeby było śmieszniej jest skurwiel nieubłagany. No to fru, kilka kroków i jestem znów na szczycie. Na razie ciemno.
 
 

 

Ale nad Gancarzem zaczyna się robić kolorowo.


 

W końcu punktualnie o 5:15 zaczyna się show!!!


 
 
Teraz pozostaje mi tylko wrócić do chatki i czekać na memezia. W końcu przed 11 dociera. Obieramy kierunek na )( Kocierską. Upał daje się we znaki. Po drodze pustki, mija nas raptem kilkoro turystów. Za to na Kocierskiej... Dzikie tłumy.
 
 
 
 
Mijamy cywilizacyjny armageddon przy karczmie na Kocierzu i lecimy zielonym na )( Targanicką. Rusza się lekki wiaterek. Jest miło. Dopóki nie wchodzimy na asfalt. Piwa!!! Piwa!!! Piwa!!! Królestwo za zimne piwo!!! Znajdujemy sklepik. O jaka ulga!!! A widoki nadal wypalają ślipia.
 
 
 
 
Po konsumpcji mamy jeszcze 120 m do góry w pionie. I są to moje najgorsze chyba w życiu metry na podejściu. Asfalt. Skwierczymy jak skwarki na patelni. Masakra!!! Ratujemy się wodą ze źródła przy kapliczce na Trzonce. Na długo to nie pomaga. Otwarte polany, a ci na górze dokładają do pieca bez umiaru.
 
 
 
 
Z głupoty zaliczamy jeszcze chatkę Limba na Trzonce. Żarełko i ruszamy przez Złotą Górkę do Targanic.
 
 
 
 
W gębie już dawno zaschło, pocić się już nie ma czym, pysk piecze. Na szczęścicie żegna nas Królowa Beskidów.
 
 
 
 
No i w zasadzie to na tyle. Acha - sezon na kleszcze uważam za rozpoczęty. Nie obyło się bez wizyty na pogotowiu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz